Pierwszą prawdziwą przygodę off-roadową zaczęliśmy od próby zwiedzenia samochodem stolicy kulturowej Turcji, czyli Istambułu. Nie popełniajcie tego błędu, horror to jedyne, co ciśnie się na usta. Zniechęceni porażką, szybko udaliśmy się do Adampola. To polska wieś założona przez księcia Adama Czartoryskiego, położona 30 km od Istambułu.
Dziś mieszka tam około 80 Polaków (w czasach świetności było tam nawet 1000 rodaków), znajdziemy Dom Pamięci Zofii Ryży, gdzie można zobaczyć, jak żyli Polacy. Po serdecznym przyjęciu, aż żal było wyjeżdżać, ale to przecież dopiero początek wakacji. Po Turcji zrobiliśmy ponad 5 tys. km, co pozwoliło nam wiele zobaczyć, a zwłaszcza takie miejsca, gdzie turyści pojawiają się rzadko albo wcale.
Zaskoczeniem było zróżnicowanie terenu, roślinności i kuchni, która urzekła bogactwem smaku i pomysłowością, a wszystko to dzięki gościnności ludzi. Przez miejscowych zawsze przyjmowani byliśmy bardzo serdecznie, nierzadko stawaliśmy się centrum zainteresowania, może to przez „urok osobisty”, a może przez oklejony samochód ludzie patrzyli z zaskoczeniem i zainteresowaniem.
Gdy byliśmy już na terenie dawnego Kurdystanu, gdzie do Iranu zostało zaledwie kilkanaście kilometrów, zaskoczył nas widok licznych kontroli na drodze, przeprowadzanych przez uzbrojone wojsko w opancerzonych wozach, a nawet czołgach – wszystko oczywiście dla zapewnienia bezpieczeństwa. W podróży udaliśmy się w bardzo ciekawe i zaskakujące miejsca, np. Nemrut Dagi, ale zanim tam dotarliśmy mieliśmy drogę pełną przygód. Bezdroża zasadniczo nam niestraszne, ale złamany most, ulewy, mgły, gradobicie, szarańcza – zastanawialiśmy się, co jeszcze nas czeka… zaraza?
W kurdyjskiej wiosce pokonaliśmy bród tak jak jej mieszkańcy, z tą różnicą, że oni na osiołku, a my Hiluxem. Dalej było jednak już tylko gorzej, piaszczysta droga zmieniła się w płynącą glinę, ulewa w gradobicie, ale mimo to staraliśmy się jechać dalej. Po ostrzeżeniach Kurdów zawróciliśmy (rozsądek górą), ale i tak przy prędkości 20 km/h zmyło auto z drogi i wylądowaliśmy w rowie. Reakcja Kurdów była natychmiastowa – podjechali traktorem i wyciągnęli nas z opresji. Jak się później okazało, byliśmy obserwowani przez turecką żandarmerię, która pomogła nam także wtedy, gdy okazało się, że filtr paliwa nie dał rady zanieczyszczeniom i należało wymienić go na nowy.
Mimo przeciwności losu i przygód dotarliśmy do Nemrut Dagi, który odwiedziliśmy dwa razy, i to nie dlatego, że aż tak zbłądziliśmy, ale dlatego, że w Turcji są dwa takie miejsca. Pierwsze to wygasły wulkan przy największym jeziorze Van w Turcji, które powstało w wyniku erupcji. Na wyspie znajduje się ormiański kościół z X w. (niestety, kościół był poddawany renowacji i nie było wstępu). Imponujący kocioł zapadliskowy wulkanu ma średnicę 8 km. Wzgórze zwiedziliśmy dogłębnie, najpierw wspinając się samochodem na szczyt 2800 m n.p.m. a potem zjeżdżając do krateru wąską krętą dróżką, niewiele szerszą niż samochód.
Tam czekało jeziorko o przepięknej barwie, pełne niezliczonych minerałów. Widok dech zapiera, ale mimo żaru lejącego się z nieba nawet stopy nie zamoczyliśmy. Z powrotem natrafiliśmy na specyficzny „znak drogowy”: cztery kamienie w poprzek drogi, ostrzegające o wyrwie mającej 2 metry długości i 3 m głębokości – aż włos się jeży!
Drugi Nemrut Dagi to najwyższa góra (2150 m n.p.m.) południowo-wschodniej Anatolii. Droga na szczyt jest szutrowa, wąska i kręta – czasem zakręty miały ponad 180° i wiły się to w górę i dół. Obok straszyły liczne, strome przepaście a my wciąż walczyliśmy z naturą, tzn. nieubłagalnie zachodzącym słońcem – chcieliśmy dotrzeć na szczyt przed zachodem. Wygraliśmy i dotarliśmy na czas, a w nagrodę naszym oczom ukazał się malowniczy widok na okolicę. \
pięknej scenerii, oświetlonezachodem słońca stoi gigantyczne sanktuarium wzniesione przez Antiocha w I w p.n.e. – kurhan usypany z drobnych kamyków skalnych, pod którym znajduje się grobowiec oraz trzy tarasy przylegające od wschodu, zachodu i północy. Dwa z nich ozdobione są pięcioma 8-metrowymi posągami Apolla, Tyche, Zeusa, króla Antiocha i Heraklesa w towarzystwie orłów i lwów (niestety, w wyniku licznych trzęsień ziemi dwumetrowe głowy posągów pospadały). To wspaniałe i widowiskowe miejsce do 1881 r. było znane jedynie tutejszym pasterzom. Jest to nadal miejsce tajemnicze, ponieważ jeszcze nikomu nie udało się wejść do środka. Wrażenia niesamowite – z jednej strony księżyc, z drugiej czerwony zachód słońca, wokół surowe góry, a pośrodku my.
Wrażenia są fantastyczne i nie do opisania, niestety, zdjęcia też nie oddają w pełni magii i piękna tego miejsca – tam trzeba być i zobaczyć wszystko na własne oczy. Tak w wielkim skrócie przedstawia się nasza pełna przygód i napotkanych wspaniałych ludzi wyprawa po Turcji. Także przygód kulinarnych, ponieważ Turcja jest pełna orientalnych i nieznanych smaków, które mogliśmy poznać dzięki obcym ludziom, dzielących się z tym, co mieli.
Po więcej szczegółów zapraszamy na blog www.teodorowscy.blogspot.com. Dziękujemy wszystkim którzy pomogli nam zrealizować marzenie, trzymali kciuki i pomagali, kiedy tego potrzebowaliśmy.