Czasy, kiedy francuscy producenci szokowali i wypuszczali na rynek prawdziwe kamienie milowe motoryzacji, jak Renault R4, Scénic czy Peugeot 205, dawno odeszły w niepamięć.
Szkoda, bo co jak co, ale talent do nowatorskich rozwiązań przedstawiciele grande nation posiadają bezsprzecznie. Może więc teraz uda im się chociaż stworzyć nowy trend w światowej motoryzacji – crossovery wielkości aut segmentu B?
Gdy patrzy się na Renault Captura, widać wyraźnie, że auto ma wszelkie predyspozycje do tego, by stać się hitem. Dlaczego? Zacznijmy od wyglądu. Z jednej strony terenowe usposobienie zaakcentowano większym prześwitem i nakładkami na nadkolach, z drugiej – nowoczesna stylistyka wywodzi się z obecnie produkowanej generacji Clio.
Polakierowane na czarno słupki i dach to sprytny trik – w ten sposób designerzy ukryli to, że auto jest naprawdę wysokie. Captur nie jest SUV-em typu coupé, jak jego koncernowy brat Nissan Qashqai, i oferuje 4 pełnowartościowe miejsca.
Kolejną ważną zaletą francuskiego auta jest łatwe wsiadanie, a właściwie należałoby powiedzieć: wchodzenie do wnętrza Captura. Tak powinno to wyglądać w każdym samochodzie. Dach poprowadzono o prawie 14 cm wyżej niż w Clio, a progi są znacznie niżej. Jak na crossovera przystało, pozycja za kierownicą jest wysoka, co poprawia widoczność do przodu.
Niestety, gdy odwrócimy głowę do tyłu po skosie, już tak dobrze nie będzie – no cóż, szerokie tylne słupki to też cecha crossoverów.
Wskaźniki, pokrętła i dotykowy ekran znamy już z Clio. Szkoda, że związane z efektem skali oszczędności nie zostały spożytkowane na lepsze materiały wykończeniowe – gdzie spojrzymy, tam twardy plastik.
Renault Captur, poza podstawowym wolnossącym silnikiem 1.2, przejmie paletę jednostek z Clio, a więc wszystkie motory będą wyposażone w doładowanie. Rozpiętość mocy ma wynosić od 90 do 120 KM. Napęd – wyłącznie na przód. Dlaczego? Przecież bratni Nissan mógłby dostarczyć potrzebną technikę. Renault nie wyklucza, że system 4x4 pojawi się w ofercie, ale na razie nie ma o nim mowy.